W małżeństwie i fotografii najważniejszymi aspektami jakie ja zauważyłam i o których mogę powiedzieć to:
Zanim wyjdziesz za mąż/się ożenisz badasz grunt. Czasami wielokrotnie. Czasami wiesz od razu, że to ten jedyny/ta jedyna. Partnerzy bywają różni, fotografia również. Jedni kochają fotografię wnętrz, rodzinną, inni ślubną, czy tworzenie sesji produktowych dla klientów.


Kiedy już wchodzisz w taki związek i robisz kroki w kierunku sformalizowania go, to tylko głupiec nie ma obaw, czy tylko taka droga w życiu jest odpowiednia. A co jeśli…? I tu nie chodzi o tę drugą stronę, tylko o siebie. Życie to zmienna i my też zmieniamy się przez całe życie. Kiedyś trudno było mi zrozumieć dlaczego ludzie w pozornie poukładanych życiach się miotają, szukają, są niepewni. Ja będąc w tym miejscu, w którym fotograficznie jestem obecnie już wiem, że to możliwe. Tak bywa, bo fotografia to nie tylko pasmo sukcesów.


W fotografii i małżeństwie też zdarzają się kryzysy. Bywa, że jedne się uda się pokonać, zaś inne mimo prób naprawy, wyjaśnień i walki się kończą. Gdy byłam młodsza widziałam świat często zero jedynkowo. O zgrozo, jaka ja byłam naiwna. Jestem po gigantycznym kryzysie w swoim zawodzie. Od połowy zeszłego roku, mniej więcej do lutego tego nie wiedziałam, czy dalej chcę w to brnąć. Byłam, czasami nawet jeszcze jestem wypalona, zmęczona walką. Zmęczona ludźmi, którzy podcinają mi skrzydła, ale też ludźmi, którzy uważają, że można robić wszystko na raz. Zawsze myślałam, że fotografia obroni się sama, że ludzie widząc moje zdjęcia będą walić drzwiami i oknami, klaszcząc i wiwatując podpisując ze mną kolejne intratne umowy. O zgrozo, po raz drugi – tu możecie wyobrazić sobie jak strzelam facepalma w najbardziej niosącym echo pomieszczeniu. A prawda jest taka, że marketing wypromuje nawet najbardziej beznadziejnego człowieka na guru i cudotwórcę, a szaraczki wierzące w swój talent każdorazowo będzie przykrywał wielki szlam, bo będą tracić wiarę w siebie i w swoje możliwości. Wiem, bo tam byłam, a może nadal jestem? Ja z marketingiem miałam tyle wspólnego w życiu, że widząc pięknie pokazaną reklamę makaronu z KFC, poszłam i kupiłam to gunwo w pudełku, wierząc, że tym razem się nie zawiodę płacą za tą breję 20zł. Czy się dałam złapać? Ano dałam. Jak wielu z Was. Tak samo w małżeństwie facet/kobieta przed ślubem bywa, że umieją się fantastycznie „sprzedać” drugiej stronie. Najgorzej, gdy po ślubie marketingowa maska spada i pojawia się on/ona cały na wujwiejako i wychodzą kwiatki, a to umów nie dotrzymuje, a to słaby sprzęt ma, co zawodzi. A to makijaż ( w fotografii maska marketingu) jak spłynie w odpływie, to się okazuje, że cały czas żyliście w kłamstwie. Czujecie temat? Ja też.


Czy zawsze jest sens rozpracowywać kryzysy? No nie zawsze, ale póki druga strona widzi, że warto to i warto podejmować rękawice. Kryzysy były zawsze i zawsze będą. Życie to nie jest bajka, to co widzicie na profilach wielu fotografów, to tylko wyselekcjonowane, wymuskane fotografie. Często z aranżowanych sesji ślubnych za bambiliony, rzeczywistość natomiast potrafi być z goła inna.


Czy czasem warto zakończyć coś co nie ma racjonalnego wyjaśnienia, mimo miłości? Warto, ale warto też najpierw usiąść, rozpisać plusy i minusy. Warto podjąć wszystkie możliwe kroki, żeby znaleźć rozwiązanie występujących problemów. Zastanowić się co dalej i nie podejmować pochopnych wniosków. Nie być raptusem, bo porażki i kryzysy to norma, której nie uczą w szkołach, bo albo jesteś perfekcyjny w tym co robisz, albo nara. A dużą naukę jaką dostałam od życia pokazała, że mylić się, czy popełniać błędy jest rzeczą ludzką. Mimo to, jeśli coś przestaje Ci sprawiać radość i nie możesz się już w tym odnaleźć na co dzień, to warto to mimo bólu się z tym pożegnać.
Swój kryzys fotograficzny, póki co pożegnałam. Na tą chwilę nie żegnam się z tą branżą, za to będę rozbudowywać swoją fotograficzną przygodę, o nowe rzeczy. Tym będzie moje studio, nie będzie to tylko miejsce dla mnie, ale również dla innych fotografów. Czy się boję? Potwornie. Wewnętrzny krytyk bardzo daje mi o sobie znać. Staram się natomiast racjonalizować swój strach. Bo co jeśli… się nie uda, nie wyjdzie, nie wystarczy mi zapału, pieniędzy? A no nic, studio się sprzątnie, meble się sprzeda, a ja na koncie będę miała przygodę i nie będę mogła sobie zarzucić, że nie spróbowałam. Zwiąże się z fotografią na całego, bo to już od dawna nie jest szczenięca miłość. Tylko dojrzale próbowanie podejmowania decyzji.


Wpis ten miał być zgoła inny, wesoły, prześmiewczy i żartobliwy. Wyszedł bardzo intymny, mój i mówi o czymś czym bałam się podzielić z innymi – moimi rozterkami i strachem przed byciem odpowiedzialnym za swoje drugie małżeństwo, jakim jest fotografia.


Fotografie, jeśli też tak masz, to próbuj, walcz. Jeśli nie wyjdzie, to przynajmniej nie będziesz żałować, że nie spróbowałeś. 😊